Paulina Młynarska
Paulina Młynarska
Paulina Młynarska
Paulina Młynarska
Paulina Młynarska
Paulina Młynarska
Paulina Młynarska

AKTUALNOŚCI

FELIETONY

RÓŻNE

BLOG

17.10.2020

Suki zemsty

Siadam do tego tekstu, nie mając pojęcia, dokąd mnie on zaprowadzi. Z lękiem, że odpalę od nowa cały proces reakcji PTSD, z którym mierzę się od bardzo dawna. Który jest osią mojej pracy nas sobą.

Wczoraj długo płakałam po przeczytaniu opowieści Elżbiety Podleśnej po tym, co ją spotkało wiele lat temu w Ośrodku Praktyk Teatralnych w Gardzienicach. Miejscu prowadzonym przez charyzmatycznego reżysera, twórcę autorskiej metody pracy z aktorami i aktorkami, Włodzimierza Staniewskiego.


Wstrząsającą wypowiedź Elżbiety poprzedziło kilka równie poruszających świadectw artystek związanych w przeszłości z Gardzienicami. We wszystkich przewijają się te same motywy: przemoc, łamanie psychiki, gnojenie i upokarzanie człowieka, manipulacja emocjonalna i seksualna. Wszystko pod płaszczykiem realizacji wyrafinowanych zamierzeń artystycznych.


Relacja Elżbiety Podleśnej zrobiła na mnie szczególne wrażenie z powodów osobistych. Kiedy bowiem to ja, jakiś czas temu, wreszcie przebiłam się (po licznych próbach w postaci publikacji wywiadów i książek) do świadomości opinii publicznej ze swoją opowieścią o skrajnie nieetycznym zachowaniu innego wielbionego w Polsce i za granicą reżysera, mierząc się z falą niewyobrażalnej nienawiści, awersji i okrucieństwa, Ela Podleśna, choć nie znałyśmy się osobiście, była pierwszą osobą, która do mnie natychmiast zadzwoniła ze słowami wsparcia i autentycznej troski.


Jako jedyna zadała mi także pytanie o to, czy kiedykolwiek myślałam o dochodzeniu zadośćuczynienia w sądzie. Wszak zapis tego, co się zdarzyło, istnieje na taśmie celuloidowej, żyją liczni świadkowie, a mój pozyskany w nieetyczny sposób wizerunek jest wykorzystywany w muzeach i monografiach poświęconych Twórcy na całym świecie. Nie, nigdy nie przyszło mi to do głowy! 


W kolejnych tygodniach nieprzerwanej jazdy po mnie we wszystkich mediach od prawa do lewa i po wyrzuceniu mnie z pracy, osobami, które miały odwagę publicznie zająć stanowisko w mojej obronie byli jeszcze Manuela Gretkowska i Jaś Kapela. 
Żadnej środowiskowej dyskusji o granicach, żadnej refleksji.
Za to mnóstwo „wiele wnoszących” pytań typu: „A gdzie byli rodzice?” i „Dlaczego nie odmówiłaś?”.
Miliony plotek, insynuacji, komentarzy, w których nazywano mnie prostytutką, sugerowano, że grałam w filmach pornograficznych i ogólnie ogłaszano, jakim to jestem moralnym dnem. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, żeby wszystko było jasne: dla mnie nigdy żadna osoba wykonująca pracę seksualną nie jest, nie była i nie będzie dnem.


Wracając do rzeczy, jeżeli chodzi o victim blaming dostałam full option. Całe szczęście, że jestem po terapii i potrafię obsługiwać swoją tratwę ratunkową: matę do jogi. Inaczej byłoby cienko.
Dziś byłe artystki z Gardzienic, które mają odwagę rzucić światło na skalę nadużyć jakich dyrektor ośrodka dopuszczał się wobec nich, mierzą się z tym samym. W środowisku już mówi się i pisze o nich „suki zemsty”. Spodziewam się, że przed nimi ciężki czas. Bo czas #MeToo jest pioruńsko trudny dla ofiar. Jest ofiarą, którą trzeba ponieść, żeby przyszła zmiana. Żeby przestano łamać ludziom życiorysy, odbierać radość pracy twórczej, niszczyć psychikę, pozbawiać wiary w siebie. Żeby skończyć wreszcie z rozplenionym do niemożliwych rozmiarów syndromem świętej krowy w instytucjach kultury.


Na to wszystko nakłada się oczywiście dyskusja o Romanie Polańskim.
Sprawa Polańskiego skupia bowiem jak w soczewce całą problematykę #MeToo. I to nie jej akt pierwszy pod tytułem „Gwałt” wydaje mi się najbardziej porażający. Sądzę, że to co się zdarzyło w willi Jacka Nicholsona mogło wcale nie być dyktowane w pełni uświadomionym – poprzedzonym refleksją, decyzją, namysłem – krzywdzeniem. Ja tu wyczuwam raczej rozhamowaną, bo dysponującą ogromnym kulturowym przywilejem, chuć i bezkarność podsypaną narkotykami, podlaną alkoholem.
To w drugim akcie sprawy Polańskiego pt. „Obrona” wkracza, moim zdaniem, prawdziwe, świadome, przedyskutowane i z premedytacją zastosowane ZŁO. Zło przez wielkie Z.


Jest nim niszczenie i dehumanizowanie ofiary oraz obsadzenie jej matki w roli osoby, która odpowiada za to, co się stało. Jest nim zaprzęgnięcie całej machiny wpływu, aby ofiarę i jej rodzinę oczernić w oczach międzynarodowej opinii publicznej.


Wielu z Państwa czytających te słowa wzięło w tym po latach czynny udział, powtarzając bez namysłu komentarze o „matce stręczycielce i rozwiązłej córeczce”, a pomijając sedno sprawy – zachowanie czterdziestoletniego z okładem faceta o bardzo wysokiej pozycji.
To zamierzone i przemyślane niszczenie ofiary Polańskiego trwało lata i wydano na nie majątek.
Roman Polański mógł w każdej chwili zatrzymać się i powiedzieć, że żałuje, może nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak wielką krzywdę wyrządził, ale od teraz zrobi wszystko, aby Samantha Geimer wróciła do normalnego życia. Wybrał inaczej jej kosztem. 
Jako insiderka środowiska, wychowana wśród jego bliskich przyjaciół, zaświadczam, że osobiście słyszałam jak uwielbiani przez polską publiczność, poważani dorośli ludzie mówili o 13-, 15-, 16-letniej Samancie, że to „mała kurewka”. I mówili, że „biedny ten Romek”.
Twórców, którzy w imię swojej sztuki albo korzystając ze zrodzonego z niej prestiżu, wykorzystują i krzywdzą słabsze od siebie, wpatrzone jak w ikonę osoby, łączy fakt, że NIE CZUJĄ SIĘ WINNI. Nie przepraszają, nie rozumieją, o co chodzi. Mają w tym miejscu „ślepą plamkę”. Weinstein też nie czuje się winny. Ani Allen. Lista jest długa. Poczytajcie sobie o tym w książce Ronana Farrowa pt. „Złap i ukręć łeb”. Polecam. 


Nie ma racji Agnieszka Holland mówiąc, że „wyciąganie Polańskiemu tej sprawy jest nieludzkie”. Nieludzkie jest wybielanie sprawców poprzez przerzucanie odpowiedzialności na ofiary. Zastraszanie ofiar, niszczenie im reputacji, odbieranie godności.

Doświadczyłam tego na własnej skórze. To jest straszne. Cały ten ohydny festiwal fałszywego świadectwa ze strony równie fałszywych „proroków sztuki”. Moralistów, psia ich mać, którzy mają za nic cierpienie i zaprzepaszczone potencjały tych, których i które lekką ręką krzywdzą, bo uważają, że mogą. 


Zamiast pointy będzie anegdota. Kilka lat temu moja córka, która jest tancerką, choreografką i performerką wróciła wściekła z próby i powiedziała, że zrywa współpracę z pewnym typem, który jej zdaniem przekraczał w robocie dopuszczalne granice.

Na to ja, jej matka – feministka, wygłosiłam mowę o tym, że sztuka to nie głaskanie po główce i inne takie brednie! Alka popukała się w głowę, nawrzeszczała na mnie i trzasnęła drzwiami. Można? Można! 


Durna matka z uwewnętrznionym patriarchatem we łbie musiała chwilę się nad sobą zastanowić. Dobrze jej to zrobiło.
Om Shanti!


Uważajcie na siebie, nie dajcie się krzywdzić, stawiajcie granice i wyciągajcie kochające ręce do ofiar zamiast bronić kolejnego lubieżnego dziada.

Wyrażam zgodę na przetwarzanie danych zgodnie z Polityką prywatności. Jeśli nie wyrażasz zgody, prosimy o wyłącznie cookies w przeglądarce. Więcej →

Zmiany w Polityce Prywatności


Zgodnie z wymogami prawnymi nałożonymi przez Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE, w niniejszym Serwisie obowiązuje nowa Polityka prywatności, w której znajdują się wszystkie informacje dotyczące zbierania, przetwarzania i ochrony danych osobowych użytkowników tego Serwisu.

Przypominamy ponadto, że dla prawidłowego działania serwisu używamy informacji zapisanych w plikach cookies. W ustawieniach przeglądarki internetowej można zmienić ustawienia dotyczące plików cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie cookies w niniejszym Serwisie, prosimy o zmianę ustawień w przeglądarce lub opuszczenie Serwisu.

Polityka prywatności