BLOG
16.03.2020
Passive aggressive protest song
Wiecie czym się martwię? Tym, że społeczeństwo, w którym tak wiele osób, nawet w czasach spokoju i życiowej rutyny, nie może przestać oceniać, wiedzieć lepiej, obwiniać i pouczać, zacznie się sobie rzucać do gardła. Bo ktoś wyszedł do pracy i „przyniósł” wirusa. Bo „twoja wina”, bo „ja bym”.
Z jednej strony widzimy piękne gesty solidarności społecznej, z drugiej już rosną drożdże wzajemnej agresji. Agresja (często bierna) to: pouczenia i rady, o które nie jesteśmy proszone/proszeni. To ferowanie wyroków na podstawie emocji i opinii, a nie faktów. To zadręczanie otoczenia problemami, które można rozwiązać we własnym zakresie, i oczekiwanie, że ktoś zamiast nas poniesie nasze trudne emocje. To manipulacje i szantaż emocjonalny, polegający na wymuszaniu zachowań, których ktoś sam by nie wybrał. To postawa ofiary, która niby „przeprasza, że żyje”, a tak naprawdę wymusza nieustanne zainteresowanie otoczenia.
To cała seria obłudnych zachowań, wcale nie płynących z troski, tylko z potrzeby kontroli i poczucia się „moralnie lepszą/lepszym”. To także wywoływanie w innych poczucia winy i odkręcanie kota ogonem, czyli przerzucanie odpowiedzialności za własne niefajne reakcje na drugą stronę. To ośli upór.
To nieposkromione gadanie i gderanie, to karanie ciszą, strzelanie focha, udawanie głupka, powtarzanie „a nie mówiłam”. Ja sama od kilku dni odpieram setki takich ataków (nie tylko w mediach). Stawiam granice, bierną agresję nazywam po imieniu. W odpowiedzi słyszę ulubiony argument osób, które nie są w praktyce jogi, ale wiedzą na czym powinna ona polegać: „Jestem zawiedziona! Pani jest joginką! Pani nie powinna reagować, kiedy ja atakuję!”. Już to nieraz pisałam: praktyki jogiczne nie mają na celu uczynienia z człowieka potulnej idiotki / pogodnego kretyna. Mamy prawo stawiać granice agresji. Mamy prawo nazywać ją po imieniu. Jak każda inna osoba. Na obrazku czakra podstawy. Niech będzie w tych dniach zharmonizowana i da nam zdrowe zakorzenienie w świecie.
Om Shanti!