To z Państwa komentarzy w mediach społecznościowych. Obie sprawy są z tego samego porządku. Mają związek z perfekcjonizmem, z podejściem „wszystko albo nic” i z dyscyplinowaniem ciała. To nie jest joga! Praktykę asan (pozycji ciała w jodze) najlepiej wdrażać delikatnie, stopniowo i w sposób dostosowany do naszego ogólnego stanu. Każdą sesję kończymy relaksem (Śavasana). Jeżeli po sesji czujesz się jak po dobrym masażu, ciało jest odprężone i wypoczęte, to znaczy, że praktykowałaś/praktykowałeś jogę.
Jeżeli jesteś obolały/obolała, napięta/napięty, rozdrażniona/rozdrażniony, to raczej nie była joga. To oczywiście nie zależy tylko od osoby uczącej! Jeżeli przychodzisz na zajęcia jogi z poczuciem, że coś sobie udowodnisz albo że za wszelką cenę wytrzymasz, jeżeli rywalizujesz itd. – to jest Twoja odpowiedzialność.
Nauczyciel/nauczycielka jogi nie czyta w myślach. Za to, jeśli ma kompetencje, czyta oddech i napięcie w sylwetce. Na lekcjach prywatnych można się do tego odnieść, w grupach jest to znacznie trudniejsze i bardzo dużo zależy tu od taktu i wiedzy osoby uczącej. Jedno jest pewne: dobra instruktorka/instruktor zachęca do ćwiczenia „tyle ile możesz”. Przypomina o tym, że zawsze można sobie zrobić przerwę i poleżeć w relaksie bądź w „pozycji dziecka”. Przypomina o byciu przy swoim oddechu.
A jeśli widzi, że ktoś „walczy”, przypomina, że joga nie jest o walce! Jeżeli w związku z ćwiczeniem asan zaczęło boleć Cię całe ciało, to może znaczyć trzy rzeczy:
1) ćwiczysz za dużo, za mocno,
2) ćwiczysz w napięciu i zamiast pozbyć się stresu na zajęciach, kumulujesz go,
3) gwałtownie podjęta aktywność fizyczna mocno stymulująca cały organizm uwypukliła objawy choroby, które dotąd ignorowałaś/ignorowałeś. Wszystkie te trzy punkty to przesłanki, by się zatrzymać i sobie przyjrzeć. Oczywiście nie mówimy tu o lekkich, powtórzę: LEKKICH, zakwasach i odczuciu LEKKIEGO dyskomfortu w związku z rozciąganiem. Zwłaszcza po przerwie. Joga nie jest dogmatyczna. 10-15-20 minut przy swoim oddechu i czuciu jest praktyką jogi!
Om Shanti!