Każde podszyte agresją, ośmieszające, zniechęcające, umniejszające słowo wypowiedziane przez osobę uczącą jogi (ale przecież nie tylko) ma swój rezonans i konsekwencje w życiu odbiorczyni/odbiorcy. A wiemy dobrze, że w salach „jogi” mówi się ludziom rzeczy, które nigdy nie powinny na takich zajęciach paść. Krytykuje się wagę, wiek, stan fizyczny, porównuje, „motywuje” poprzez szyderstwo itd. Ktoś, kto zna podstawy filozoficzne jogi, wie, że słowa, a nawet sylaby i poszczególne dźwięki, są tu traktowane jako wibracyjny „budulec” rzeczywistości.
Dlatego recytuje się mantry. Cała mantra sadhana jest o tym!
Ale przed słowami są jeszcze intencje i całe nastawienie do pracy i życia. Też traktowane jako „budulec”, tylko jeszcze subtelniejszej natury. Kiedy intencja jest przesycona agresją, wiarą w swoją „lepszość” wynikającą z pozycji nauczyciela/nauczycielki albo innymi nierozwiązanymi kompleksami, słowa, jakie padają, to odzwierciedlają. Proste. A kiedy już padną słowa, uruchamiają się koła zębate w twardej i namacalnej, już nie subtelnej, rzeczywistości. Na podstawie słów ludzie podejmują brzemienne w skutki decyzje.
Słowa osoby obdarzonej nauczycielskim autorytetem mogą „zaczarować”, a może nawet „zakląć”, czyjeś życie.
W niektórych głowach będą brzmieć na zawsze. NA ZAWSZE. Głos mojego mistrza z początków praktyki jest ze mną codziennie na macie. Znam na pamięć każdą instrukcję, słyszę nawet jego akcent i intonację. To głos przyjaciela, przewodnika i trochę figury ojca. Zawsze przesycony nutką głębokiego zadowolenia z tego, że jestem. Om Shanti!
Foto z Aśramy w Kerali, dokąd wysłał mnie mój nauczyciel mówiąc, że więcej mnie nie nauczy, teraz potrzebuję... innych, wielu wielu innych, nauczycieli i nauczycielek. Bo dobry nauczyciel nigdy nie twierdzi, że on/ona i nikt więcej.