Ale guru ma spory sukces. W wiadomościach okropne (kryminał czasem) wspomnienia z tzw. „warsztatów tantry” (nie ma żadnej jednej tantry, tantra to nie seks!). Oraz epistoły w obronie guru konfabulanta, w których najczęściej przedstawianym argumentem jest, uwaga: „Ale ja tak odbieram tantrę, ja czuję, że taka tantra jest dla mnie”.
Jeszcze raz: nie ma żadnej jednej tantry. Są liczne tantry – nieortodoksyjne (wobec wed) ścieżki filozoficzno-duchowe i praktyki z nimi związane (niektóre są seksualne).
Wróćmy do argumentacji z cyklu #alejatakczuję. Załóżmy, że zapisujesz się na kurs języka greckiego, a osoba wykładająca go uczy cię nie greckiego a języka własnej koncepcji, w który wplata pojedyncze greckie słowa. W dodatku całe „słownictwo” dotyczy wyłącznie seksu! I ty płacisz za to grubą kasę. A potem spotykasz Greka i od razu, w wyuczonym na kursie „greckim”, suniesz do niego o bzykaniu. Grek na to robi oczy w słup i pyta, co to za język.
A ty mu, że jak to? No grecki przecież, czarodziejski język ru***nia! Grek mówi, że halo, to nie grecki! A ty mu na to: „Ale ja tak odbieram grecki, czuję, że taki grecki jest dla mnie”. Kurtyna.
Na zdjęciu koń w stajni. Tak czuję. Taka stajnia mi odpowiada. Take care. Om Shanti!