Przez tysiące lat ludzie nie znali innego teatrum niż to, z jakim mieli do czynienia stając wobec sacrum. W wielu miejscach na świecie prości ludzie nadal nie znają innego (poza telewizją) „teatru” niż ten, w jakim uczestniczą podczas wizyt w świątyni. Skłaniający do refleksji moralnej reżyser, czasem szaman, mistrz ceremonii, przewodnik duchowy, czy autor religijnego kazania, to dla podświadomości zbiorowej zawsze jedna i ta sama figura. Ktoś, w kim pokłada się wyższe zaufanie. To sakralny rodowód teatru (a więc i kina) jest w naszej najgłębszej, współdzielonej nieświadomości źródłem bardzo wysokiego (moim zdaniem – niezasłużenie) statusu społecznego jej reprezentantów i reprezentantek.
Aż mi głupio, że tęgie i znacznie lepiej ode mnie wykształcone głowy mają zbiorowo tak ogromny problem z pojęciem faktu, że nierozliczony wobec prawa, a obsypywany honorami i podejmowany czerwonym dywanem, reżyser czy biskup-pedofil, kroczący w purpurze pod baldachimem po marmurowych schodach, to dla ofiar jedna i ta sama osoba.
Zaś dla sprawców – zachęta i rękojmia bezkarności. Zadziwia także, jak bardzo owych obrońców i obrończyń nie martwi, ile informacji na temat własnej krainy cienia upubliczniają. No, ale to już ich problem. Dziękuję za uwagę. Om Shanti! #metoo #tylkoniemównikomu