Lata temu, kiedy byłam na początku ścieżki, pojechałam tam z cichą nadzieją na „duchowe przeżycia”. Spędziłam wiele godzin siedząc bez ruchu w świątyniach, słuchając mantr. Codziennie praktykowałam jogę pod okiem doświadczonego mistrza. Jednak niewiele z tego wynikało. Ot, jeszcze jedna biała babka z Europy w posz ukiwaniu wrażeń udająca przed samą sobą, że coś z tego rozumie. Aż rozwaliły mi się buty i postanowiłam kupić nowe. Poprosiłam jednak ulicznego szewca, żeby na szybko podkleił szurającą podeszwę.
Ten kazał mi usiąść obok siebie, wziął moje stare buty do rąk ( przedwieczne reeboki zabrane w podróż, bo wygodne, rozchodzone przez lata) i oznajmił: Siostro, naprawiamy!
I naprawił. Patrzyłam zafascynowana. Pozszywał, podkleił, wyłożył nową wkładką, wypastował. Wypieścił każdy stary but jakby to była dłoń ukochanej. I to była moja lekcja, po którą pojechałam do Dharamsali. Szanować te buty, w których wędruję. Naprawiać je, nie porzucać, patrzeć jak się starzeją. Cenić. Taka opowiastka. O tym, że nasze stare buty są zawsze bardzo w porządku. Metaforycznie i całkiem wprost. Pięknego dnia! Om Shanti!