Tam włażę, rozwijam matę w ciemności, siadam w swojej bezpiecznej przestrzeni i mówię sobie, jak wtedy podczas diagnostyki przed operacją (rak czy nie rak, tak brzmiało pytanie): to jest moja tratwa i ja się na niej uratuję. Złapię prąd, wiatr, magnetyczne przyciąganie i dopłynę do brzegu.
Przeprawię się przez własne emocje. Wstanę, otrząsnę się jak pies i pójdę dalej. W zieleń i życie swojego życia. Zrób, co masz zrobić. „Zwiń matę — czymkolwiek ona dla Ciebie jest.
Nie przywiązuj się do rezultatów”. To słowa mojego nauczyciela.
Łatwo powiedzieć, wiadomka, ale spróbujmy!