Sporo osób spodziewa się, że skoro nie cierpię, ale to szczerze, organicznie nie znoszę PiS-u, faszyzmu i bigoterii, to będę jakąś bezkrytyczną strażniczką wszystkiego, co jest anty-PiS-em. To ja spokojnie, jeszcze raz wyjaśnię: w PiS-ie i w anty-PiS-ie siedzą dziady patriarchalne i ich wierne ciotki gileadzkie – i to z nimi, a właściwie nawet nie z nimi (osobiście do nikogo nie czuję awersji) a z patriarchatem w nich, walczę.
Moim terenem zainteresowania i aktywizmu są prawa kobiet i mniejszości seksualnych.
A także, co się z tym wiąże, prawa pracownicze i w ogóle prawa człowieka. Nie jestem zaplątana w żadne układy towarzyskie (poza moimi zwierzakami), nie mam kontraktów reklamowych, podpisanych lojalek, nie jestem związana z żadną partią polityczną ani nie mam etatu do stracenia czy agenta, który by nade mną wisiał i pilnował wizerunku. Karierę już zrobiłam i odpuściłam. Jestem kompletnie niezależna. Piszę książki, prowadzę swój mały biznes, uczę jogi. Mam luz. Mam 50 lat. Stać mnie na to, aby powalczyć za pomocą słowa o ważne dla mnie sprawy. I to ja je sobie sama wybieram.
Jeżeli tematy tu poruszane za bardzo działają komuś na nerwy, to łagodnie i z miłością przypominam, iż obecność w moich mediach społecznościowych absolutnie nie jest obowiązkowa. Nie poczuję się odtrącona, jeżeli je opuścisz zamiast rzucać się do gardła innym osobom, które tu wpadają, i mnie.