Zacznę od anegdoty. Kilka lat temu, z okazji premiery mojej książki, zostałam zaproszona do TV. Jeszcze wtedy zapraszano z książkami, wystawcie sobie. Czułam się wyróżniona, ponieważ przy tym samym stole znalazła się uwielbiana przeze mnie dziennikarka, jogini, podróżniczka i po prostu wspaniała, barwna postać – Aleksandra Pawlicka (Newsweek) – oraz Sławny Pisarz starszego pokolenia – nazwisko sobie daruję, bo nie chcę nowej awantury na całą Polskę. Przez godzinę trwania programu Sławny Pisarz w tweedach i lansadach – tu się skłonił, tam cmoknął w uroczą rączkę – produkował się, perorował, nauczał i wsłuchiwał we własny głos, kompletnie niezrażony faktem, że oprócz niego są w studiu jeszcze dwie rozmówczynie, których książki z jakiegoś powodu leżą na widoku.
Gdy prowadzący rozpaczliwie próbował przekierować uwagę na którąś z nas, Sławny Pisarz za nas odpowiadał. Nie było w tym człowieku żadnego hamulca, żadnego zaciekawienia współrozmówczyniami. Byłyśmy dla niego czymś w rodzaju paprotek, tła dla popisów jego rozdętego ego.
Wtedy po raz pierwszy, świadomie, użyłam we własnej głowie określenia „dziad patriarchalny”. Nieco później, dzięki ruchowi #MeToo zaczęłam, już w pisanych tekstach, używać słów „dziad lubieżny”. W 2016, podczas wystąpienia na proteście kobiet, Sylwia Chutnik użyła frazy: „Ci mentorzy, te dziadyry!”. No a potem już spontanicznie, na zasadzie „dzięks” i innych przeobrażeń odwołujących się do języka angielskiego, pojawił się w środowisku piszących feministek „dziaders”. Która z autorek zapisała to słowo jako pierwsza, chyba nie do końca wiadomo. Sylwia Chutnik? Kaja Puto? Może dziewczyny już doszły do tego, a ja o tym nie wiem. Jeśli tak, to dajcie koniecznie znać!
Dziaders to stan umysłu.
Choć najczęściej fizycznie jest to dziad patriarchalny w starszym pokoleniu. Osobnik, który kompletnie nie ma świadomości, że jako facet cieszy się w społeczeństwie uprzywilejowaną pozycją. O kobietach i mniejszościach seksualnych myśli i mówi pogardliwie, przy czym jest przekonany, że absolutnie nikogo to nie uraża. No nie przesadzacie czasem? Trochę dystansu, odezwać się już nie można? Oczywiście zawsze wie lepiej, co dla nich dobre, poucza je z pozycji mentora na tematy, o których nic nie wie, bo go nie dotyczą. Nie zadaje sobie trudu, by poznać perspektywę drugiej strony, gdyż nie bierze pod uwagę faktu, że takowa w ogóle istnieje. Nie rozumie takich pojęć jak np. molestowanie seksualne, wyśmiewa je, często nawet nie wie, kiedy sam molestuje. Jest tym wujkiem przy stole na imieninach, który do nastoletniej dziewczynki sadzi teksty o cycusiach. Uważa, że szacunek do kobiet objawia się całowaniem rączek oraz mówieniem „witam piękne panie” i wystarczy. To tak z grubsza.
Dziaders jednak może być młodym chłopakiem albo... kobietą! Może być obrońcą demokracji, a nawet feministą. Jest nim, jeżeli nie przepracował tematu męskiego przywileju. Nie rozumie, nie kuma, nie czai, nie słyszy pogardy we własnej gadce. Nie potrafi się zatrzymać i powiedzieć: „Osz kur.., to co właśnie mi się wyrwało nie jest fajne, przepraszam”. Pod moimi postami macie festiwal dziaderstwa. Ja uważam, że dziaders jest w nas wszystkich i gada do nas w głowach, ponieważ wychowano nas w seksistowskim społeczeństwie i nawet nie widzimy, kiedy ta pogarda w stosunku do kobiet i mniejszości seksualnych z nas wyskakuje. Dziaders to nie wyzwisko, jak niektórzy sądzą. To diagnoza. Jak nie być dziadersem? No niestety, to nie jest takie hop siup. Tu trzeba się troszkę wysilić, a nawet, o zgrozo, doczytać, poświęci czas na autorefleksję. Przede wszystkim zaś otworzyć oczy na ten cały męski przywilej. Ale czasem wystarczy tylko zamknąć buzię.