Od wczesnego dzieciństwa posiadłam cnotę znoszenia przemocy i molestowania. Potem cnotę uratowania własnego życia i przetrwania bez niczyjej pomocy w obcym kraju, na każdym kroku użerając się z rozbestwionymi, pozbawionymi wszelkich hamulców dziadami w rożnym wieku, którym wydawało się, że ładna dziewczyna to po prostu zabawka, zwierzątko co najwyżej.
Posiadłam cnotę wydania na świat dziecka, gdy sama byłam jeszcze niemal dzieckiem, i samodzielnego wychowania go – jej, bo mam córkę – na wspaniałą osobę.
Jednocześnie, dokonując naprawdę niepojętych cudów logistyki, rozwijałam cnotę pracy zarobkowej. W latach 90., droga młodzieży, 500+ czy jakakolwiek pomoc od państwa dla rodziców nie mieściła się nawet w kategorii bajek. Bardzo ciekawe było rozwijanie cnoty znoszenia seksistowskich wycieczek, obraźliwych komentarzy i niewybrednego podrywu ze strony kolegów we wszystkich miejscach pracy. Kilka razy zmieniałam zawód, ucząc się wszystkiego od zera, mimo że tak wiele osób życzyło mi, bym wreszcie zaliczyła porażkę ostateczną.
Niedoczekanie wasze, bo mam w sobie cnotę umiejętności wstawania z kolan niczym wańka-wstańka i będę tak wstawać, dopóki żyję. W pewnym momencie dostałam przyspieszenia i postanowiłam rozwinąć też cnotę sterapeutyzowania się.
Wyleczyłam syndrom sztokholmski, przepracowałam traumy. Dzięki temu posiadłam cnotę miłości do samej siebie. Rozliczyłam się publicznie z bardzo mocnym krzywdzicielem, nie bacząc na tsunami hejtu.
Jego fala odbiła się ode mnie jak od skały, tak jestem mocna.
Moje cnoty niewieście to odpowiedzialność, pracowitość, odwaga, siła i współczucie. Na mojej drodze nigdy nie pomogło mi patriarchalne państwo ani kościół. Zawsze pomagały mi inne kobiety. Dziękuję za uwagę. #wypierdalać