Uznałam je wręcz za oburzające.
Nie jestem katoliczką, jednak wyrosłam w kulturze zdeterminowanej chrześcijaństwem.
Czy mi się to podoba czy nie, mam je w swoim zapisie genetycznym. Legion moich przyjaciół i bliskich utożsamia się z jakąś formą chrześcijaństwa.
Moje dziecko jest ochrzczone, ochrzczona jestem ja. Nie wydaje mi się, aby można to było wygumkować ze swojego życia psychicznego – nawet jeśli od dekad jestem agnostyczką. Nawet jeśli, odkąd wiem o skali kościelnej pedofilii, poprzysięgłam sobie, że w katolickim kościele nigdy więcej do żadnej wyższej siły zwracać się nie będę. Uważam, że nierozliczone okrucieństwa kleru świątynie te zdesakralizowały.
Mimo to nie mogę i chyba nawet nie chcę puszczać tego, co mówi Franciszek czy inny papież, całkiem mimo uszu. No to usłyszałam i, jak już zdążyłam zauważyć w pierwszym akapicie, wqurwiło mnie srogo.
Moje życie duchowe to dość nudna praktyka, w której to zasiadam sobie we własnej ciszy. I tak siedzę czekając, aż mi się w tej ciszy rozum uruchomi albo na gumce wróci, jeżeli mnie akurat opuścił. Często stawiam sobie wtedy za zadanie dojście przyczyny kolejnej trzepiącej mną qurwicy, która wszak niekoniecznie najlepiej świadczy o moim zaawansowaniu jako jogini, n’est pas? W tych dniach przysiadłam sobie nad owym zdaniem Franciszka, które tak mnie rozsierdziło. „Wszyscy jesteśmy winni”.
Wqurw przeszedł mi szybko. Bo, choć katolicki papież zapewne nie to miał na myśli, zasadniczo, a nawet głęboko, zgadzam się z tym stwierdzeniem.
Jesteśmy winni wyłączania myślenia i przyjmowania za rzecz normalną, że nasze demokratyczne kraje robią interesy z bandytami.
Jesteśmy winni opierania gospodarek na paliwach kopalnych, o których wiemy, że naprawdę niedługo, jeszcze za naszego życia, spowodują, że Ziemia stanie się miejscem nie do życia. O których dobrze wiemy, że są bezpośrednio powiązane z autorytaryzmem i najbardziej toksycznymi formami patriarchatu.
Winne są miasta, które w święta iluminują wszystko, co się da, i gospodynie, które jak w transie kupują plastikowe zdobnicze duperele, bo koniecznie trzeba udekorować dom z takiej czy innej okazji.
Winni są letnicy, którzy nie mogą się obyć bez zasyfiania mojej plaży porzuconymi plastikowymi zabawkami. Winne są absolutnie wszystkie możliwe gałęzie przemysłu, wciskające nam bazujące na ropie, do niczego niepotrzebne badziewie, którego konsumpcja napędza przemysł wydobywczy. My jesteśmy winni chorej konsumpcji.
Winne są media – celebryci i celebrytki – normalizujące i lansujące pozbawioną wszelkich hamulców chciwość i narcyzm pod postacią kosztujących kompletnie odlotowe kwoty przedmiotów codziennego użytku, królewskiego stylu życia, próżniactwa i pustoty. Dzięki nim bycie oligarchą było przez ostatnie 20 lat takie sexy!
Jestem winna, bo śmieszne i nic nie znaczące, a często po prostu pozorne, są moje wysiłki, aby konsumować mniej i zostawiać po sobie mniejszy ślad węglowy.
Nie chodzi o żadne biczowanie się, ale o zaakceptowanie faktu. Jestem częścią systemu, który przyczynia się do kolejnych potwornych aktów kolonializmu. Do przelewu krwi tych, którzy mają nieszczęście być zawadą na bandyckim szlaku przemytniczym, który „demokratyczny świat” toleruje i chroni. Któremu pierze kasę. Minimum przyzwoitości to, biorąc w tym udział, przynajmniej temu nie zaprzeczać.
Wszyscy jesteśmy winni uwikłania w system i świat, który narzucają nam chciwi psychopaci.
A najbardziej winni jesteśmy naszej niewiary w to, że można to zmienić.
Że ludzi dobrej woli jest więcej.
Że w ogóle porządnych ludzi jest więcej.
Może po prostu zróbmy coś ze sobą i mocno uwierzmy w to.
Alleluja.
Kreta, Wielkanoc 2022