Tak to jest. Ponadto odnotowuję, że moje posty o tym, że tantry to średniowieczne, ezoteryczne i przekazywane WYŁĄCZNIE zainicjowanym adeptom i adeptkom, ścieżki duchowe, są linkowane z komentarzami typu: „Polecam, bo tantra to poznawanie własnej seksualności”.
Czyli gadała baba do obrazu. :) Lub, jak kto woli – baba swoje, a dziad swoje. Ok. No to przed spaniem tylko taka rozkmina. Jak sądzicie, jak to jest, że tam, w himalajskich klasztorach, ludzie latami, dekadami, praktykują w skrajnie trudnych warunkach, żeby aktywować energię (kundalini) w kanale centralnym i poddać swój umysł transformacji, bo temu służą praktyki tantryczne (w szczególnych sytuacjach angażujące energię seksualną), a u nas, pani kochana, to się załatwia w weekend w hotelu SPA? Na tym chwilowo kończę moją serię wpisów „Tantra to nie seks, joga to nie gimnastyka”.