W każdym miejscu, w którym jestem, szukam miejscowego wróżbity, astrolożki, wróżki. Kogoś, kto pomaga lokalnej społeczności oswajać lęki i spoglądać w przyszłość. To oczywiście musi być ktoś szanowany, uznany, a nie jakiś karciarski kantorek od siedmiu boleści.
Jak już znajdę człowieka, to idę pogadać. Niby po „przepowiednię”, a tak naprawdę, żeby posłuchać o tym, dokąd, zdaniem miejscowej osoby, która ma „wgląd w przyszłość”, zmierza ten szalony świat.
I z czym tutejsi ludzie przychodzą. Dziś znalazłam się twarzą w twarz z bardzo cenionym tu astrologiem wedyjskim. Wbił we mnie stare, bardzo piękne oczy i zapytał: „A czego Ty tu szukasz? Masz jogę, jogasutry znasz. Wiesz, co masz robić. Do niczego Ci się moja astrologia nie przyda”.
Potem poopowiadał mi o tym, z czym przychodzą do niego ludzie i o kontekście kulturowym, w którym osadzona jest jego praktyka. Ja jestem spoza tego kontekstu. Nic tu po mnie. :) Mam wracać na matę i się nie wygłupiać. Fajny był ten pan. Bardzo piękny do tego. Dzielę się tym, może komuś się przyda.
Kochi, Kerala, Indie