FELIETONY
PRESS
JOGA
02.05.2018
Człowiek ukrzesłowiony
Jestem kobietą pracującą i się boję. Lękam się różnych rzeczy, jak większość z nas. Jestem także kobietą stresującą się. Cholernie zaangażowaną, reaktywną, w gorącej wodzie kąpaną. Ponadto nie oszczędzam się w robocie. W ciągu ośmiu ostatnich lat napisałam dziewięć książek i parę setek tekstów prasowych. Poprowadziłam setki programów w TV i radiu, wiele z nich także wyprodukowałam. To sporo nerwów i godzin spędzonych przy komputerze.
Wysokie Obcasy
Nikt nas nie uczy, jak uwalniać ciało i psychikę od napięć spowodowanych pracą i stresem. Panuje kult wyczerpujących treningów, które u wielu osób jedne napięcia zastępują innymi - jeszcze gorszymi. Nie będę oryginalna. W moim wypadku lata spędzone w pozycji siedzącej i życiowa nerwówka poskutkowały permanentnym bólem pleców. Zmierzałam prostą drogą do uzależnienia od leków przeciwbólowych. Byłam obolałą łamagą.
Nie wiem, jak to się stało, że pewnego dnia, jakieś siedem lat temu, odpaliłam sobie rano internet i wstukałam hasło "joga dla początkujących". W każdym razie od tego dnia zaczęłam powolną wędrówkę powrotną do siebie. Do swojego ciała, a potem znacznie głębiej - do swojej nieustraszonej, wesołej duszy. W ramach treningu przez jakieś cztery lata uczyłam się… siedzieć na podłodze.
Pozycja, w której siedzimy na ziemi po turecku, w sanskrycie nazywa się Sukhasana, co znaczy "wygodna pozycja". Wolne żarty! Każdy, kto miał okazję poćwiczyć poważniej jogę, słyszał te, często wypowiadane z obłudnym uśmieszkiem, słowa: "Usiądźcie teraz na macie w WYGODNEJ pozycji ze skrzyżowanymi nogami". W wygodnej? Przecież to jakiś koszmar! Dla człowieka ukrzesłowionego od wczesnego dzieciństwa i nawykłego do pracy przy biurku siedzenie w parterze, bez podpórki dla pleców jest torturą, a nie żadną wygodną pozycją!
Stawiam dolary przeciw guzikom, że ćwierć adeptek i adeptów jogi rezygnuje z ćwiczeń po takim właśnie wstępie. A jeśli prowadzący/a zajęcia dorzuci do tego 10 minut siedzenia w tej niby-wygodnej pozycji, celem wyciszenia umysłu za pomocą niby-medytacji, to już umarł bez butów. Pobite gary i zaprzysiężona niechęć do jogi. Po prostu nie ma takiej opcji, żeby wyłączyć tę cholerną wewnętrzną katarynkę nawijającą nam nieustannie pod czaszką (co wszak jest celem praktyki medytacyjnej), kiedy bolą plecy, biodra i kolana!
A jednak to właśnie wyłączenie myślenia i wejście w stan pełnego uważności spokoju jest sprawdzonym i naprawdę cudownie skutecznym sposobem na opanowanie życiowego stresu. Na złapanie dystansu do tego wszystkiego, w co wkręca się nasze reaktywne, małe ja. Dlatego, zanim zaczęłam medytować na podłodze w pozycji Buddy, medytowałam na krześle, dbając o to, by było mi po prostu wygodnie. A w międzyczasie każdego ranka ćwiczyłam asany otwierające biodra, uelastyczniające kolana i wzmacniające mięśnie brzucha oraz grzbietu. Aż któregoś dnia zadumałam się nad czymś… siedząc po turecku. Potem się okazało, że oto spędziłam 40 minut w bardzo wygodnej pozycji, ze skrzyżowanymi nogami. Po prostu spadłam z krzesła!
***
Tekst pochodzi z magazynu "Wysokie Obcasy Praca"