Robię to, ponieważ rozumiem, że: 1) język powinien być jak najbardziej precyzyjny i spójny – skoro więc mamy możliwość precyzowania płci/rodzaju podmiotu za pomocą końcówek, to precyzyjność przekazu korzysta; 2) brak żeńskich form np. wielu zawodów i funkcji opisuje stan sprzed co najmniej stulecia, kiedy to kobiety nie mogły nawet marzyć o wykonywaniu ich, ponieważ nie miały dostępu do kształcenia – nieliczne, które (często w męskim przebraniu) przedarły się jednak na uniwersytety i do instytucji, stanowiły wyjątki. Baba lekarz = ani baba, ani lekarz. Znacie? Generalnie męskoosobowość opisu części wykonywanych dziś masowo przez kobiety, a niegdyś zarezerwowanych wyłącznie dla mężczyzn, zawodów i funkcji komunikuje nam, kobietom (a raczej naszej podświadomości), że zasadniczo nadal jesteśmy w danym miejscu „psim swędem”. Excusez le mot, bo chyba suczym. :) A to nieprawda. Świat się zmienił, kilka pokoleń wytrwałych kobiet ogromnym kosztem utorowało nam drogę do równości. Chcę, aby język odzwierciedlał ten fakt. Godzę się na to bez marudzenia, nawet jeżeli niektóre żeńskie formy brzmią trochę dziwacznie. Przyzwyczaję się. Gorzej, że dla wielu osób nasz kobiecy wpływ na rzeczywistość jest nadal dziwacznym zjawiskiem! Przypominam, że AD 2019 mamy w Sejmie ludzi, którym marzy się odebranie kobietom praw wyborczych! Auuuu!