W domyśle – ździra. „Pewnie lubi te rzeczy” i można ją śmiało pociągnąć za majtki. Wiem o co chodzi, bo też byłam kiedyś aktorką i zagrałam w erotycznym filmie, co w głowach wielu znaczyło tyle, że właściwie jestem dziwką. A dziwki nie można zranić ani postawić w niezręcznej sytuacji wypytując o seks. Tak jak „nie można zgwałcić prostytutki, hłe hłe”.
Ale mamy 2020 rok i w przeciwieństwie do redakcji tej kolorowej gazety dobrze wiemy i rozumiemy co to molesta i „slut shaming”.
Redaktor, jak to mają w Polsce w zwyczaju ludzie na stanowiskach, kiedy przegną pałę, przeprosił osoby, które „mogły się poczuć urażone”. Czyli nie przeprosił. Dorzucił też słów kilka o tym, że mu się „konwencja nie sprawdziła”.
Redakcja, w której siedzą prawie same kobiety, nie znalazła nic niewłaściwego w tym wywiadzie, skoro go opublikowała. Ale że afera zrobiła się tęga, dołączyła na przyczepkę do nie-przeprosin redaktora. Jednocześnie na profilu Redaktora na FB czytamy słowa bardzo znanej dziennikarki, autorki setek okładkowych wywiadów: „Nie przejmuj się, Romek!”. To mogłaby już spaść kurtyna. Tę panią nauczyłam się omijać szerokim łukiem 20 lat temu. Udzielenie jej wywiadu było jednym z najbardziej nieprzyjemnych doświadczeń w moim życiu zawodowym.
Koleżanki i koledzy dziennikarki i dziennikarze!
Gdybyście nie wiedzieli: dla Waszych bohaterek spotkania z Wami są często traumatyczne.
Wywiad, który narobił takiego szumu wczoraj, nie jest niczym wyjątkowym. Nie jest żadnym wypadkiem przy pracy. To nie „konwencja się nie sprawdziła”. Taka konwencja to standard. Rzecz w tym, że bohaterki wywiadów po prostu pewnych rzeczy nie puszczają. Ale mamy w mailach i trzymamy w archiwach „spisane” przez redakcje rozmowy z nami! Mamy w mailach i archiwach te wszystkie przekraczające wszelkie granice, durne pytania, które nie mają żadnego związku z naszą pracą twórczą czy działalnością artystyczną.
Autoryzacja wywiadu polega często na napisaniu go od nowa. Gdybyśmy bowiem „puszczały” to, co redakcje nam wysyłają, większość rozmów z kobietami w kolorowej prasie dotyczyłaby naprawdę tylko urody, dupy, ślubów, rozwodów, starzenia się, zabiegów odmładzających, poronień oraz ew. ciążowego brzuszka. No, może jeszcze kuchni i diety. Taki obraz kobiety lansujecie. Do tego nas (i siebie) redukujecie.
Każda promocja książki jest dla mnie źródłem makabrycznego stresu. Myślę wtedy: „Bogini, a teraz muszę się zderzyć z tymi ludźmi, którzy po raz pięćsetny zapytają mnie o moje małżeństwa i będą chcieli wiedzieć, z kim sypiam”.
Już pomijam to, że często są to spotkania z dziennikarkami i dziennikarzami, którzy w ogóle nie przygotowują się do rozmów i nie mają pojęcia, z kim tak naprawdę gadają. Każda kobieta, która istnieje w sferze publicznej i ma zapisane w kontrakcie działania promocyjne, jest narażona na co najmniej niekomfortowe i redukujące, a często molestujące pytania. To, co się przytrafiło młodziutkiej i niedoświadczonej Annie-Marii Siekluckiej, świadczy przede wszystkim o tym, że w swojej uprzejmości i delikatności dziewczyna nie zaingerowała w pytania dziennikarza. Pewnie nikt jej nie powiedział, że tak się robi. Bo jak się nie zrobi, to wywiad często tylko ośmieszy bohaterkę. Życzę aktorce wiele siły i odporności. Nie słuchaj tych, którzy i które twierdzą, że mogłaś „zerwać wywiad” i że to Twoja wina, że dałaś się zmolestować. To była odpowiedzialność dziennikarza i redakcji. Trzymaj się!
Czas, by polskie kolorowe media opuściły lata 90. Pobudka! Om Shanti! Dziękuję za uwagę.