FELIETONY
BLOG
19.12.2022
Obejrzałam serial o Meghan i Harrym
Nie, żebym się pasjonowała royalsami. Jestem człowiekiem lewicy i uważam ten cyrk za anachronizm. Ponadto, może najpierw niech się rozliczą z niewolnictwa i niech oddadzą, co pokradli na całym świecie. Potem możemy rozmawiać o tradycji, ciągłości i symbolach. Takie moje zdanie.
Za to interesuje mnie mechanizm nagonki medialnej i schematy okrutnych zachowań tłumu. Zwłaszcza kobiet wobec kobiet. O strasznych słowach wypowiadanych wobec Meghan Markle, kiedy oboje z Harrym ogłosili, że rezygnują ze swoich oficjalnych ról jako członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej, napisałam felieton, który znajdziecie w mojej ostatniej książce „Okrutna jak Polka” (wyd. Prószyński i S-ka).
Ba! To, co Polki (które przecież na royalsów nie płacą, więc nawet ten argument kompletnie odpada) wypisywały na temat Meghan i jej decyzji, było jednym z impulsów, aby w ogóle tę książkę wydać! Dokument Netflixa jest dobrze wyprodukowany i oczywiście jest jednostronny.
Po latach nagonki na Meghan i Harry’ego w brukowcach i mediach społecznościowych całego świata, jego celem jest pokazanie „ich prawdy”. I jest to prawda nieco lukrowana, tak idealizująca relację obojga małżonków wobec traumatycznych napięć i dramatycznych decyzji, że momentami aż trochę mdli. Z drugiej strony, rozumiem potrzebę stworzenia przeciwwagi dla potwornej narracji brukowców. Przez ostatnich 7 lat media odczłowieczały Meghan i prześladowały ją wykorzystując i monetyzując relacje osób z jej rodziny, które z chciwości albo z zawiści z lubością zasilały nienawistną narrację.
Każda znana osoba ma w swoim otoczeniu, także rodzinnym, ludzi, którzy jej nienawidzą.
Życzą porażki i uważają się za pokrzywdzone faktem, że to nie one są w centrum zainteresowania. I każda, jak każdy inny człowiek (!!!), ma w swoim życiu ludzi, z którymi coś nie wyszło, przydarzył się konflikt, kwas. Nie trzeba nawet sypać kasą, żeby wyciągnąć od takich ludzi i upublicznić opowieść, która z kogoś zupełnie normalnego (choć sławnego) zrobi potwora. Za pieniądze można stworzyć potwora do kwadratu.
W przypadku Meghan Markle to jej ojciec i przyrodnia siostra postanowili ruszyć z medialnymi maczetami i siec, gdzie popadnie. Nie twierdzę, że na prywatnym planie nie mieli powodów żywić niechęci do Meghan. Nie wiem tego. Jednak przyłączenie się do medialnego linczu dyskwalifikuje ich na całej linii. Tego się po prostu nie robi i koniec. Tu przebiega czerwona linia. Wie to każdy przyzwoity człowiek.
Należę do bardzo znanej rodziny, która budzi zainteresowanie mediów. Na szczęście nie takie jak brytyjska rodzina królewska. Kiedy na początku lat 2000. zaczęłam pracę w TVN w programie „Miasto kobiet”, polskie brukowce, mocno zachęcone przez kilka osób (wiem oczywiście kto, kiedy i dlaczego), które żywiły wobec mnie sobie tylko znane odmiany niechęci, obsadziły mnie w roli czarnego charakteru.
Pisano o mnie wyłącznie źle, malując obraz osoby skrajnie konfliktowej, rozwydrzonej i po prostu wstrętnej. Raczkujące wówczas fora internetowe dosłownie buzowały nakręconą przez kolorowe gazetki nienawiścią do mnie.
Cokolwiek powiedziałam czy zrobiłam, było obracane przeciwko mnie. A kiedy brakowało pożywki od „życzliwych”, wymyślano kłamstwa. Niestworzone rzeczy. Nie było tygodnia, żeby nie ukazała się jakaś krzywdząca bzdura na mój temat. Koszmar. Dochodowy, dodajmy.
Oczywiście trudno porównać moje doświadczenie z tym co przeżywa ktoś, o kim pisze CAŁA światowa prasa i kto nie może spokojnie wyjść z domu ani nawet wyjrzeć przez okno, bo jego/jej dom jest na okrągło oblegany przez tłum paparazzi. Jednak myślę, że jakiś wspólny rys jest. Kiedy Meghan Markle mówi o tym, jaki wpływ miała stosowana wobec niej w prasie przemoc na jej zdrowie psychiczne, ja jej wierzę. Ponieważ wiem, co to zrobiło z moim, choć przecież skala była nieporównanie mniejsza.
Funkcjonowanie w permanentnym stresie wywołuje PTSD. Jesteś jak zaszczute zwierzę. Twoje życie koncentruje się wokół rozpaczliwych prób udowadniania, że nie jesteś wielbłądem, ponieważ prawie każdy, z kim się spotykasz w swoich zwyczajnych, życiowych interakcjach, ma na twój temat opinię. Niepochlebną. Ludzka psychika nie ewoluowała do radzenia sobie z czymś takim. Chyba, że jesteś psychopatą. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy słyszałam od obcych osób, które z jakiegoś powodu zetknęły się ze mną bliżej, jaki to dla nich szok, że jestem uprzejma i normalna. Zdarza się to do dziś.
W moim wypadku odsiecz przyszła, zupełnie nieoczekiwanie, ze strony Doroty Wellman, która dołączyła do zespołu „Miasta kobiet” jako moja partnerka. Szybko połapała się, z czym się mierzę i co przeżywam. To ona, ciesząc się gigantyczną sympatią i zaufaniem szerokiej widowni, wyciągnęła do mnie publicznie rękę. Wypowiadając się z serdecznością na temat naszej współpracy i tego, kim jestem, zdjęła ze mnie odium, od którego sądziłam, że się nie uwolnię. Nigdy jej tego nie zapomnę. Zawsze mam w sercu wdzięczność dla Doroty. To jej i tylko jej zawdzięczam to, że brukowce przestały robić ze mnie potwora. Uważam, że Dorota ocaliła na tym etapie moje życie zawodowe.
A bardzo lubiłam robić to, co robię, i myślę, że bywałam w tym dobra.
W serialu o Meghan i Harrym kilka razy pada zdanie, że żadna osoba nie powinna być obiektem tego rodzaju przemocy. Od siebie dodam, bo już słyszę ten obłudny chórek, piejący, że jak ktoś chciał być na świeczniku, to musi się liczyć z „krytyką” i taka jest cena. G*wno prawda. Będąc osobą publiczną nie traci się praw człowieka. Nagonka, hejt i kłamstwa to nie jest żadna krytyka. To naga przemoc, której zadawanie przynosi ogromne zyski.
Jednak w historii Meghan Markle i tego, co jej zrobiono, chodzi o znacznie więcej niż o przemoc mediów brukowych i ich odbiorców wobec sławnej osoby. I fakt, że na tym w dużej mierze koncentruje się dokument Netflixa, uważam za jego największą wartość. Chodzi oczywiście o rasę. I tu już jesteśmy przy czymś, co dla polskiej publiczności, do dziś nie rozumiejącej co może się komuś nie podobać w wierszyku o „Murzynku Bambo”, jest trudne do uchwycenia. A jest to clou problemu i całej opowieści. Mamy tu konsekwentnie przeprowadzone i doskonale udokumentowane dwa wątki. Pierwszy dotyczy faktu, że brytyjska rodzina królewska nie tylko nie wspierała Meghan w obliczu dzikich ataków prasy brukowej (a może nawet dyskretnie je inicjowała), ale i nie wykorzystała nadarzającej się okazji, by mądrze zaadresować temat nierówności rasowych we Wspólnocie Narodów i wciąż żywego problemu skutków brytyjskiego kolonializmu.
Drugi wątek dotyczy faktu, że osoby tworzące i aprobujące treści w brytyjskiej prasie brukowej są w 97,5% białe. I to ma swoje konsekwencje. Jest taka wspaniała książka Reni Eddo-Lodge „Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry” (wyd. Karakter). Gorąco ją polecam jako przygotowanie do odbioru dokumentu o Meghan i Harrym, jeśli nie chcemy skupiać się wyłącznie na plotkarsko-celebryckiej dramie, a temat nierówności rasowych nie był do tej pory obiektem naszych głębszych przemyśleń. Naprawdę warto!