Tak mniej więcej zaczyna się połowa maili, jakie otrzymuję w sprawie zajęć, które prowadzę w ramach azjatyckich wypraw #miejscemocy i u siebie w studiu na Krecie.
I robi mi się strasznie smutno! Ponieważ znaczy to, że cudowna metoda na to, by poprawić swoje samopoczucie i wzmocnić (a może nawet oświecić!) ducha, jaką jest joga, została jakoś „zawłaszczona” przez insta-facebookowe pseudo-boginie i pseudo-bogów. Nic, tylko doskonałe wygibasy doskonałych ciał w doskonałych ciuchach.
Nie dziwię się, że można się zrazić! Nic tak nie szkodzi jodze jak rozbuchane ego jej propagatorek i propagatorów. I nie ma nic groźniejszego dla adeptów i adeptek od rozdętego ego osoby, która ma ZASZCZYT ich i je uczyć. Moi najwspanialsi mistrzowie i mistrzynie nie są doskonali i doskonałe. Nie chwalą się, że znają każdą asanę (bo nie znają!) ani nie popisują się swoimi umiejętnościami (bo nie chcą onieśmielać słuchaczek i słuchaczy). Przeciwnie: ich supermocą jest umiejętność śmiania się z samych siebie!